„Bóg w każdym czasie obdarza mężczyzn i kobiety charyzmatami Ducha Świętego, aby w ten sposób kontynuować zbawcze posłannictwo Kościoła. Święty Wincenty Pallotti należał do grona ludzi,
których Bóg w pierwszej połowie XIX w. obdarzył swymi darami i natchnieniami, aby wspierali Kościół w wypełnianiu jego posłannictwa”.

(Prawo SAC, Wprowadzenie)

21 kwietnia 1795 roku Bóg w swej dobroci i nieskończonej miłości posyła na świat swojego sługę Wincentego, aby ten stał się lekarstwem na choroby ówczesnego Kościoła; aby był iskrą za­palającą cały świat ogniem miłości Bożej; aby od­mienił oblicze Kościoła i świata.

Świat przełomu wieku XVIII i XIX borykał się z wieloma problemami. We Francji wybucha Wielka Rewolucja (1789 r.), burząc dotychczaso­wy porządek świata. Po Europie zaczyna rozle­wać się rzeka napoleońskiego wojska. Powstają no­we ruchy społeczne, z których największym był ruch robotniczy, prekursor socjalizmu i ko­mu­ni­zmu. Stałe niepokoje społeczne i narastające kon­flikty między niższymi a wyższymi klasami społe­czny­mi, między robotnikami a władzą pań­stwową, prowadzą do kolejnych rewolucji w Eu­ropie – to czas Wiosny Ludów.

Kościół także nie był wolny od problemów. Zewnętrzne warunki nie były sprzyjające, a i wew­­nątrz Kościół nie był już tak dynamiczny, jak w okresie odnowy potrydenckiej. Wiosna Lu­dów do­tknęła także Państwo Kościelne, doprowa­dzając w rezultacie do wybuchu Rewolucji Rzymskiej i zmuszając papieża Piusa IX do ucieczki z Rzymu. W oczach prostych ludzi – większości robotników – Kościół był postrzegany jako in­stytucja sklery­kalizowana, składająca się wyłącz­nie z du­chowieństwa i przez to niedostępna dla zwykłych wiernych, dlatego też aktywność laika­tu pozostawiała wiele do życzenia. Ludzie świeccy czuli się odrzu­ceni i niepotrzebni w Kościele. Nastroje te potęgo­wała jeszcze nieczytelna dla prostego lu­du litur­gia, sprawowana w języku łacińskim. Te­reny mi­syjne również były bardzo zaniedbane. Kościół stawał się instytucją martwą. W takim to właśnie niespokojnym czasie Bóg zsyła na ziemię św. Wincentego Pallottiego.

Rodzina

Wincenty Pallotti przychodzi na świat w Rzy­mie, w bardzo pobożnej rodzinie, jako trzecie z dziesię­ciorga dzieci. Następnego dnia po urodze­niu ro­dzice Wincentego przynieśli go do kościoła pod wezwaniem św. Wawrzyńca in Damaso. Tam przy­jął on pierwszy w swoim życiu sakrament – sakrament chrztu św., stając się w ten sposób dzieckiem Bożym. Na chrzcie otrzymał on imio­na: Wincenty, Alojzy, Franciszek.

Rodzice Wincentego byli uczciwymi i sza­no­wanymi ludźmi. W domu i wśród znajo­mych stwarzali oni ciepły, rodzinny klimat. Jego ojciec, Piotr, był zamożnym kupcem posiadają­cym sklep z trzema filiami. Mimo rozlicznych za­jęć miał jednak czas na codzienną Mszę św. (niektóre źródła podają, że słuchał dwóch Mszy św. dziennie – rano i wieczorem, a w niedziele i święta – trzech) i na odmówienie z rodziną cząstki ró­żańca św. Wieczorami zachodził do kościoła św. Mikołaja, aby adorować Najświętszy Sakrament. Matka Wincentego, Maria de Rossi, była tercjarką franciszkańską i wyróżniała się nie­ mniejszą po­bożnością niż jej mąż. Boże ziarno padło na żyzną glebę. Wincenty dorastał i wychowywał się we wspaniałej rodzinie. To wła­śnie przykład rodzi­ców wywarł ogromny wpływ na przyszłego świę­tego. Dlatego też ks. Pal­lotti miał prawo napisać w swoich wspomnieniach: „Bóg dał mi świętych rodziców”.

Dzieciństwo

Dzieciństwo Wincentego odznaczało się wielką pobożnością. Posiadał on szczególny dar modli­twy – można go było często spotkać klęczącego przed Najświętszym Sakramentem. Modlił się z potrzeby serca. Od wczesnych lat dzie­ciństwa posługiwał przy ołtarzu jako ministrant. Był bardzo uczynny. Matka jego wyznała: „Nigdy nie zrobił mi przykrości”. Od najmłodszych lat podejmował liczne praktyki ascetyczne: umartwiał się, jadł bardzo mało, a do spożywanych posiłków doda­wał ostrych przypraw, aby stawały się mniej smaczne, gdyż twierdził, że posiłki nie muszą przynosić przyjemności, lecz mają podtrzymywać życie. Bez większych trudności podejmował po­sty, co niekiedy niepokoiło jego rodziców.

10 lipca 1801 roku sześcioletni Wincenty przystępuje do drugiego w swym życiu sakra­mentu – do bierzmowania. Rok 1801 to także po­czątek jego edukacji w szkole publicznej przy Via Capellari. Wincenty należał do bardzo pra­co­wi­tych uczniów. Trzy lata później przystępuje do Pierwszej Komunii św. W tym samym roku roz­poczyna naukę w szkole pijarskiej przy San Panta­leo. Szkoła Pijarów cieszyła się wielkim uzna­niem. Jak przystało na szkołę przyklasztorną oprócz wykładania standardowego programu na­uczania wielki nacisk kładziono na wychowanie religijne.

Wincenty był dzieckiem o wyjątkowym cha­rakterze, przez swoich szkolnych kolegów i nauczycieli był uważany za świętego przede wszystkim ze względu na swoją nietypową po­bożność. Był jednym z najzdolniejszych uczniów. Tylko nauczyciel łaciny dał o nim takie świadec­two: „Wincenty to mały święty, szkoda tylko, że nauka idzie mu tak ciężko”. Faktycznie, o ile inne przedmioty nie sprawiały mu większych proble­mów, to z łaciną miał zawsze kłopoty. Kiedy wszystkie przyziemne środki zawiodły (kore­pe­ty­cje i dodatkowe zajęcia z łaciny), matka Wincente­go postanowiła poszukać pomocy w niebie. Wspólnie z synem odprawiła nowennę do Ducha Świętego. Dzięki pełnej ufności modli­twie Win­centy zaczął robić coraz większe postę­py w nauce.

Dwunastoletni Wincenty kończy naukę w szko­le pijarów. Od tej pory uczęszcza do założo­nego przez św. Ignacego Kolegium Rzymskiego, które było jedną z najlepszych szkół rzymskich. Kolegium to cieszyło się dobrą renomą już od stuleci. Wincen­ty należał do wyróżniających się uczniów. Chętnie pomagał innym, mniej zdolnym kolegom. Za swoją pracowitość i zdol­no­ści zdo­bywał liczne nagrody, także z języka łacińskiego. Już jako młody chłopak miał wielkie serce i rów­nie wielką pokorę. Uważając, że niczym sobie nie zasłużył na takie wyróżnienia, często sprzedawał otrzymane nagrody, a za­ro­bio­ne w ten sposób pie­niądze ofiarowywał biednym, których nie brako­wało w Rzy­mie. Często swoje sukcesy przypisy­wał Bogu lub Matce Bożej, składając dziękczynie­nie, zawieszał potajemnie sre­brne od­znaki obok obrazów Matki Bożej. W domu nigdy nie chwalił się swo­imi sukcesami. Jego ro­dzice do­wiadywali się o nagrodach syna z opowiadań in­nych.

Serce Wincentego wypełnione było miłością Bożą, która przynaglała go do coraz większej mi­łości bliźniego. Jego ogromna miłość i chęć nie­sienia pomocy były tak wielkie, że czasami jego pobożni rodzice byli zdziwieni poczynaniami sy­na. Pewnego razu odstąpił swoje własne łóżko ubogiej rodzinie, sam zaś spał na podłodze. In­nym razem przyszedł do swojej ciotki we Frascati bez spodni i trzewików, bo – jak wyjaśnił później – spotkał po drodze ubogiego chłopca, bosego i w podartych spodniach, i po prostu podarował mu swoje.

Rok 1807 jest ważnym rokiem w życiu Pal­lottiego nie tylko ze względu na rozpoczęcie na­uki w Kolegium Rzymskim, ale także dlatego, że podejmuje on decyzję o wybraniu ojca Bernardina Fazziniego na kierownika duchowego i stałego spo­wiednika. W tym samym roku zaczyna kształ­tować się również jego powołanie do kapłaństwa. Początkowo chciał zostać kapucynem, ale jego wątłe zdrowie pokrzyżowało mu plany. Dzię­ki Bożemu natchnieniu postanowił zostać kapła­nem diecezjalnym. Cztery lata później (w 1811) przyj­muje on tonsurę i pierwsze, niższe święce­nia, wchodząc w ten sposób w szeregi duchowień­stwa.

Droga do kapłaństwa

Studia na Uniwersytecie Papieskim „Sapienza” w Rzymie rozpoczyna w roku 1814. Studiuje najpierw filozo­fię, a potem teologię. Studia kończy w roku 1818 podwójnym doktoratem: z filozofii i teologii (15 lipca). Na dyplomie Wincentego Pallottiego czy­tamy: „Stwierdzono u niego tak świetne przygo­towanie naukowe i wyrobienie osobiste, iż grono profesorów jednomyślnie uznało go godnym za­szczytnego stopnia doktorskiego w zakresie filo­zofii i teologii” (Ks. F. Bogdan, Znad Tybru na podniebne szlaki, Ząbki 2000, s. 42). Należałoby wspomnieć, iż w czasach Pal­lottiego bardzo rzadko nadawano za jednym ra­zem dwa tytuły doktorskie, a więc Wincenty na­prawdę musiał być wyjątkowym studentem.

Droga do kapłaństwa nie jest drogą łatwą, potrzeba wielkiego mozołu i ciężkiej pracy nad sobą, aby wyzbyć się tego, co oddala nas od miło­ści Bożej, a wykształcić te cnoty, które zbliżają nas do Niego. Dlatego św. Wincenty Pallotti no­tuje w swoim dzienniczku takie słowa: „Pragnę więcej miłować Boga tak, jakbym chciał, bym Go miłował w przyszłości i teraz, by Mu w ten sposób […] oddawać nieskończoną chwałę, tak jakbym w tym samym czasie był w niebie i na zie­mi: w niebie, by kochać Boga w najwyższym stopniu, a na ziemi, by dla miłości Bożej kochać i cierpieć w najwyższym stopniu, aby także w nie­bie wzrastała ta miłość Boga, na którą On w każ­dej nieskończonej chwili nieskończenie po­mno­żo­nej” (św. Wincenty Pallotti, Postanowienia i dą­że­nia, nr 62).

Św. Wincenty zapragnął miłości Bożej. Po­rwany tą miłością do Boga, pragnął całkowicie się z Nim zjednoczyć – pragnął doskonałej świętości. „Pomiędzy innymi łaskami, o które zwracam się z prośbą do mego Ojca niebieskiego, mojego na­de wszystko najukochańszego oblubieńca Jezusa i mojej nade wszystko najdroższej Matki Marii, aniołów i świętych, i błagam wszystkie inne stwo­rzenia o wyjednanie tego za mnie, proszę, by Pan prowadził mię drogą, że tak powiem, nie­skoń­cze­nie świętą, bezpieczną, doskonałą i ukrytą przed oczyma ludzi; proszę o dar świętej wytrwa­łości w dobrem i nieustające pomnażanie żarliwo­ści w świętej służbie Bożej, a to ku nieskończonej chwale i czci Boga tudzież korzyści wszystkich dusz, a ku mej nieskończonej hańbie i karze, atoli wszystko niechaj będzie według woli Ojca nie­bieskiego” (tamże, 116).

Przed święceniami subdiakonatu, które przyjął 21 września 1816 r., w swym „duchowym zeszycie” zanotował takie postanowienia: „Chcę posiadać serce oderwane od rzeczy tego świata. Jako osoba duchowna winieniem według tej nor­my postępować i tego samego nauczać innych. Dlatego będę się starał naśladować przykład Je­zusa Chrystusa oraz przykład dobrych i świętych ludzi świeckich. […] Proszę Boga o łaskę, aby ze wszystkich moich uczynków przebijała wysoka świętość i doskonałość” (tamże, 142 i 145).

Świętość była wielkim pragnieniem Pallot­tiego. Świadczą o tym jego słowa: „Postanawiam praktykować święte cnoty w takim stopniu, w ja­kim bym je był wykonywał w niebie i w jakim wykonywałyby je także w niebie wszystkie stwo­rzenia” (tamże, 73). To postanowienie towarzy­szyło Wincentemu przez całe życie. 10 wrze­śnia 1817, na dziesięć dni przed diakonatem, zapi­sał takie słowa: „Będę natychmiast dążył do świę­tości, nie czekając na kapłaństwo ani na lata póź­niejsze. Na dobrodziejstwa Pana Boga, Ojca naj­miłosierniejszego, chcę odpowiedzieć z całą ochotą, pokorą i wdzięcznością. Będę usuwał te przeszko­dy, które mogą wstrzymać moje uświę­cenie. Naj­większą moją przeszkodą jest we mnie py­cha” (tamże, 197). „Będę się upokarzał – pisze Pallotti – i będę się cieszył, ilekroć poznam, że je­stem nędznym. Będę wtedy mówił za św. Paw­łem: Chętnie będę się chełpił ze słabości swo­ich, aby mieszkała we mnie moc Chrystu­sa” (tamże, 201). Na innym miejscu pisze tak: „Pragnę kochać Boga, nie będąc znanym nikomu jak tylko Bogu oraz cierpieć, by pomnożyć chwa­łę Bożą, ale znany tylko Bogu, tak abym, gdy Bóg mnie wezwie do przebywania z Sobą w nie­bie, nie był znany jak tylko Jemu” (tamże, 63). Te słowa dowodzą, że Pallotti był człowie­kiem wiel­kiej pokory.

Całkowite zaufanie Bogu – to kolejna cecha wyróżniająca św. Wincentego. Po święceniach diakonatu, które otrzymał z rąk kardynała della So­maglia w Bazylice Laterańskiej, napisał on tak: „W celu nabycia ducha właściwego święceniom diakonatu będę się starał nie tylko zupełnie nie ufać sobie, a ufać Bogu, lecz także będę często czytał Dzieje Apostolskie, w których jest mowa o wybraństwie, doskonało­ści i cnotliwych czynach siedmiu diako­nów” (tamże, 203).

Jeszcze przed święceniami kapłańskimi Pal­lotti odbył – jak to już wcześniej miał w zwyczaju – dziewięciodniowe rekolekcje, począwszy od wieczora 6 maja. W tym czasie zanotował takie spostrzeżenia i refleksje: „Dobry przykład jest obowiązkiem, od którego nikt nie może się zwol­nić, ponieważ Prawo Boże i kościelne nakazuje go wszystkim, a zwłaszcza osobom duchownym, które mają obowiązek starać się o uświęcanie bliź­niego; najskuteczniejszym zaś i najdostępniej­szym środkiem do tego jest właśnie dobry przy­kład. […] Świętość jest konieczna dla osób du­cho­wnych. Św. Tomasz powiada, że świętość osób duchownych powinna być jak najbardziej podobna do świętości Bożej. Błagam Boga, aby zlał na mnie świętość konieczną w mym stanie. […] Osoba duchowna winna świecić przykładem miłości względem Boga. Środkiem do tego jest modlitwa i medytacja. Błagam Boga, aby na mnie i na wszystkich zlał jak najgorętszą miłość i to, gdyby to było możliwe, nawet nieskończoną. Pa­nie, albo umrzeć, albo nieskończenie Cię miło­wać” (tam­że, 209, 211, 213).

Aby wiernie i całkowicie poświęcić się dzie­łom apostolskim, i aby jego praca przynosiła jak najobfitszy plon, Wincenty Pallotti, za zgodą swo­jego spowiednika, składa takie oto śluby: „Na chwałę Boga w Trójcy jedynego, […] najdroższej Matki Marii, […] wszystkich aniołów i świętych uczyniłem śluby: dozgonnej czystości; ubóstwa, starając się w zależności od rady kie­rownika du­chowego nie szukać stanowisk połą­czonych z za­szczytami; posłuszeństwa wobec spowiednika […]; wiary w Niepokalane Poczęcie Najświętszej Dziewicy; wierzę we wszystkie artykuły wiary nie tylko dlatego, że tak powinienem według mo­jego chrześcijańskiego obowiązku, lecz postano­wiłem jeszcze złożyć ślub wiary w nie. Pragnę, aby wszystkie moje czynności uszla­chetnione przez łaskę Pańską podpadały w ten sposób pod ślub najwyższej doskonałości […] pragnę unikać [bezczynności] z obowiązku ślubu i pragnę takim sposobem wykonać ze względu na ślub każdą cnotę, jaką tylko będę wykonywał; ślub całowania ziemi, gdy jestem sam w poko­ju, w którym miesz­kam, ilekroć usłyszę, że ktoś przeklina Najświęt­sze Imię Boże. Ślub ten złoży­łem u stóp wielkiego ołtarza w kościele św. Mi­kołaja degli Incoronati dnia 23 października 1819 w Uroczystość Jezusa Nazareńskiego; ślub złożony na ręce kierownika duchowego, by nie przyjmować godności, to zna­czy bez jego pozwolenia i bezwzględnej woli; […]” (tamże, 247).

Kapłaństwo

16 maja 1818 roku spełniają się najgorętsze ma­rzenia Wincentego. W końcu nadeszła upragnio­na chwila jego święceń kapłańskich. Wśród dia­ko­nów, leżących w tym dniu krzyżem na posadzce Bazyliki Świętych Janów na Lateranie, znajdował się także diakon Wincenty Pallotti. Święcenia otrzymał on z rąk wiceregenta Rzymu, arcybisku­pa Frattiniego. W tym dniu zanotował on w swo­im pamiętniku takie oto niezwykłe słowa o go­dno­ści kapłańskiej: „Jestem przekonany, że gdyby mi by­ło danym całować ziemię, po której stąpał ka­płan, […] to byłbym to otrzymał jako nagrodę za wszystkie dobre uczynki. […] A cóż bym winien powiedzieć, gdyby mi danym było ucałować jego świętą rękę?! Cóż dopiero powiem na samą myśl, że nieskończona dobroć naszego więcej niż naj­droższego Boga Ojca raczyła w sposób podziwu godny wynieść mię do najszczytniejszego kapłań­stwa! O Boże, nic nie pojmuję! O Boże, milcze­nie, pokora, nicość, wszystko! Ponieważ niewy­słowiony Bóg raczył wynieść mię do najwyższej godności stanu kapłańskiego, […] chcę więc, o Boże, odprawiać Najświętszą Ofiarę, udzielać świętych Sakramentów, głosić Słowo Boże i mo­dlić się” (tamże, 214, 215). W roku 1818 Win­centy Pallotti miał zaledwie 23 lata, dlatego – by móc otrzymać święcenia – musiał on uzyskać zgo­dę i dyspensę papieża.

Mszę prymi­cyjną ksiądz neopre­zbiter Wincenty Pallotti odprawia nazajutrz, 17 maja, w Uroczystość Trójcy Przenajświętszej, w przyklasztornym kościele sióstr Dzieciątka Jezus we Frascati. Zaraz potem udaje się w pielgrzymce do Loreto, aby podziękować Bogu i Matce Bożej za wielki dar kapłaństwa.

Z powodu wielkiej liczby kapłanów wyświę­conych i pracujących w tym czasie w diecezji rzymskiej, część z nich – ci pochodzący z bar­dziej zamożnych rodzin – była „wyświęcana na majątek ojca”, co znaczy, że byt i utrzymanie mu­sieli zapewnić sobie sami (po prostu utrzymywali się z majątku ojca). Do takich kapłanów należał taż Wincenty, dlatego można by powiedzieć, że był on księdzem bezrobotnym.

Bezrobotny ks. Wincenty nie został przy­dzielony do żadnej placówki duszpasterskiej: nie posiadał parafii i nie miał żadnego zajęcia zleco­nego przez Kurię Rzymską. Nauczyciel bez ucz­niów i pasterz bez owiec – to chyba najgorsze, co może spotkać kapłana. Dlatego Wincenty nie czekał, lecz sam wychodził do ludzi, dla których został ustanowiony mocą święceń. Papież Jan XXIII w dekrecie kanonizacyjnym napisał tak: „[…] zapalony gorliwością duszpasterską stał się apostołem miasta Rzymu, pamiętając na słowa Pawła Apostoła: Miłość Chrystusa przynagla nas (2 Kor 5, 14). Aby religijnie ukształtować przede wszystkim młodzieńców, otworzył w Rzymie elementarne szkoły, w których rzemieślnicza mło­dzież zbierała się w godzinach wieczornych i zapoznawała się z chrześcijańską nauką oraz uczyła się czytać i pisać. Podjął się w Świętym Seminarium Rzymskim obowiązków ojca du­chownego oraz obowiązków spowiednika alumnów w Kolegiach: Rozkrzewiania Wiary, Szkoc­kim, Greckim, Angielskim i Irlandz­kim – aby w ten sposób służyć jak najlepiej tym, którzy zostali powołani do kapłaństwa. Tak więc już od począt­ków swego kapłaństwa oddawał się pracy nad wy­robieniem dusz tych, którzy później, każdy na swoim miejscu, będą starali się głosić Boże pra­wo Chrystusowe; starał się z każdym dniem coraz bar­dziej rozpalać ich ducha, aby mogli wszystkich lu­dzi na całej ziemi wspierać i przygotować do osią­gnięcia zbawienia wiecznego” (De­kret Apostolski przyznający bł. Wincentemu Pallottie­mu cześć należną Świętym).

„Być wszystkim dla wszystkich”. To Paw­łowe zawołanie przyświecało także św. Wincen­temu Pallottiemu. Całe swoje życie poświęcił posłudze lu­dziom. Był ojcem dla sierot i bratem opuszczo­nych. Był pociechą strapionych i lekarstwem chorych. Był opiekunem bezdomnych i wspomoży­cielem biednych. Był światłem dla błądzących i ziarnem nadziei dla zrozpaczonych. Szedł z po­mocą każdemu. Tak przejął się swą misją, że przystawał na ulicach Rzymu i głosił kazania, na­wołując ludzi do wzajemnej miłości, potem wcho­dził do najbliższego kościoła, gdzie żarliwie się modlił i przesiadywał w konfesjonale do póź­nych godzin nocnych, przyprowadzając ludzi do Boga.

Prawdziwie żył Bogiem! Ks. Wincenty prowadził głębokie życie wewnętrzne osiągające wymiar kontemplacji. Pallotti nie roz­mawiał z Bogiem ani się z Nim nie spotykał. On żył nieustannym i żywym dialogiem z Nim. On żył Bogiem.

Szerzył Bożą miłość w całym Rzymie. Lu­dzie już za jego życia uważali go za świętego. Po­bożne kobiety usiłowały całować go po rękach, rzadko im się to jednak udawało, bo przebiegły Wincenty sprytnie i zręcznie podsuwał im obra­zek Matki Bożej Miłości do pocałowania. Podob­ną pomysłowością wykazywał się w pracy dusz­pasterskiej, kiedy wpychał biszkopty do ust bluź­niącego i złorzeczącego petenta lub kiedy przebierał się za kobietę, aby tylko kogoś wyspowiadać i do­pro­wa­dzić do Boga.

Cieszył się każdą swą apostolską pracą. Te najtrudniejsze, wymagające najwięcej wysiłku i wyrzeczeń, sprawiały mu najwięcej radości. Mi­mo niełatwego życia zawsze jego twarz była rozpromieniona, a w sercu panował Boży pokój. Chodził po ulicach Rzymu szybkim, żwawym krokiem, lekko przygarbiony, ale zawsze pogod­ny, uśmiechnięty i życzliwy dla wszystkich.

Szczególnie trudny okres w jego życiu za­czął się po objęciu kościoła św. Ducha. Księża neapo­litańczycy, do których należał kościół, pa­łali nie­chęcią do księdza rzymianina, dlatego sta­rali się ze wszystkich sił uprzykrzyć mu życie. Chowali przed Pallottim przedmioty użytku litur­gicznego: naczynia i szaty. Często zdarzało się, że w am­puł­kach nie było wina, a na patenie bra­kowało hostii, wszystko po to, aby nie mógł od­prawić Mszy św. Na złość chowano klucz z tabernakulum, aby opóźnić nabożeństwa, który­mi Pallotti rozbudzał życie parafii. Kiedyś pod nieobecność ks. Wincentego wyniesiono jego kon­fesjonał na ulicę.

W roku 1827 umiera, po ciężkiej chorobie, je­go matka Maria. Pięć lat później, w noc sylwe­strową, 31 grudnia 1832 r., dokonuje mistycznych zaślubin z Niepokalaną Matką Jezusa. „Ostatniego dnia 1832 roku Wielka Matka Miło­sierdzia, aby zatriumfować cudem miłosierdzia nad nie­wdzię­cznością i niepojętą niegodziwością naj­większego nędznika […] raczyła zawrzeć du­chowe zaślubiny z tym poddanym i w posagu od­daje mu, co tylko posiada, i da mu poznać swoje­go Boskiego Syna, a ponieważ jest oblubienicą Ducha Świętego, stara się, aby wewnętrznie cały był przemieniony w Du­chu Świętym. […] O, mi­łosierdzie Marii, Niepokalanej Królowej, które tak litościwie przychylasz się, aby prosić, wsta­wiać się za największego grzesznika […] Zmiło­waniami Marii napełniony raj! Miłosierdzie Pań­skie na wieki wyśpiewywał będę. Miłosierdzie Marii na wieki wychwalać będę! Bóg mój i wszystko!” (św. Wincenty Pallotti, Postanowienia i dą­żenia, 275-277).

Oświecenie

9 stycznia 1835 r. Wincenty oddaje się dziękczy­nieniu Bogu po właśnie skończonej celebracji Eu­charystii sprawowanej w kaplicy sióstr kar­melitanek bosych w Regina Celi, kiedy to pod na­tchnieniem Bożym ujrzy on w swoim ser­cu: odno­wione oblicze Kościoła, zobaczy, jak z każdego katolickiego serca tryska Boża miłość, widzi wszystkich chrześcijan zjednoczonych w jednej Owczarni i pod jednym Pasterzem, widzi, jak głos Dobrej Nowiny rozbrzmiewa po krań­cach świata, widzi, jak na ziemi kwitnie Króle­stwo Boże. Pal­lotti zobaczył wtedy Kościół roz­palony miłością i tętniący życiem – dokładnie ta­ki, jakiego pragnął Chrystus, i postanawia założyć i szerzyć po­wszech­ne apostolstwo: „Boże mój, Miłosierdzie moje, Ty w szczególniejszy sposób w nie­skoń­czo­nym miłosierdziu swoim zezwalasz mi wprowa­dzić w życie, zakładać, rozpowszechniać, dosko­nalić, utrwalać, przynajmniej najgoręt­szym pra­gnieniem, w Twym Najświętszym Ser­cu: Pobożną Instytucję Apostolstwa Powszechne­go, mającą na celu rozszerzanie wiary […] wśród wszystkich niewierzących i niekatolików; inne apostolstwo, mające na celu ożywianie, utrzymywanie i pom­nażanie wiary wśród katoli­ków; Instytucję po­wszechnej miłości, mającą na ce­lu wykonywanie wszystkich dzieł miłosierdzia tak co do duszy, jak i co do ciała, aby świat po­znał Ciebie, ponieważ Ty jesteś Nieskończoną Miłością” (Opere complete, vol. 1-13, red. F. Moccia, Roma 1964-1997, s. 198-199).

Dzieło

Wincenty Pallotti nie czeka długo, lecz od razu przechodzi w czyn. Zbiera wokół siebie coraz większą grupę ludzi, nie tylko kapłanów i osoby konsekrowane, ale przede wszystkim ludzi świec­kich: mężczyzn i kobiety – różnych stanów i za­wodów. Pierwszym celem jego Dzieła było oży­wienie laikatu w Kościele. Pallotti zauważył – na 100 lat przed Soborem Watykańskim II – wielką siłę drzemiącą w Kościele, zauważył i docenił lu­dzi świeckich. Marzeniem Pallottiego było, aby wszyscy ludzie wierzący – wszyscy członkowie Kościoła na mocy sakramentu chrztu św. – stali się apostołami, aby swoją pracą, przykładem życia, ofiarą i modlitwą przyczyniali się do budo­wania Królestwa Bożego na ziemi.

Drugim ważnym celem według Pallottiego był dialog ekumeniczny ze wszystkimi chrześcijanami. Modlitwa arcykapłańska Chrystusa w Wie­czerniku, o jedność wszystkich Jego wy­znawców (por. J 17, 21), stała się inspiracją do po­dej­mo­wania wyraźnych kroków ku jedności ze wszystkimi chrześcijanami. Z inicjatywy Pallot­tiego zaczęto w Rzymie obchodzić w sposób uro­czysty Oktawę Epifanii. Przez osiem dni od 6 do 13 stycznia odprawiano nabożeństwa ekumenicz­ne, sprawowano Eucharystię w różnych rytach, codziennie w innym ję­zyku głoszono Słowo Boże.

Trzecim celem Dzieła było głoszenie Dobrej Nowiny wszystkim tym, którzy jeszcze nie usły­szeli Ewangelii. Pierwszym krokiem ku temu było wydrukowanie w języku arabskim ksią­żeczki Prawdy wieczne. Następnym krokiem – chodź nieudanym – była próba powołanie Kole­gium Misyjnego, które miało przygotować księży i ludzi świeckich do pracy w krajach misyjnych.

Zatem trzy zasadnicze cele przyświecają Zje­dnoczeniu Apostolstwa Katolickiego: 1. oży­wia­nie wiary i rozpalanie miłości wśród wie­rzących; 2. zjednoczenie wszystkich wyznawców Chrystusa w jednym Kościele; 3. głoszenie Ewan­gelii całemu światu (zwłaszcza tym, do któ­rych jeszcze ona nie dotarła) i przyczynianie się do zbawienia wszystkich ludzi.

Pallotti wśród wielu swoich pomysłów, reali­zowanych w ramach tego Dzieła, był również in­spiratorem czwartkowych spotkań kapłanów i  ka­znodziejów. Z całego Rzymu zbierali się i przy­chodzili zakonnicy i kler diecezjalny; probosz­czowie, ojcowie duchowni, rektorzy i wykładow­cy wyższych uczelni, biskupi i kardynałowie ze świętych Kongregacji Kurii Rzymskiej, przyby­wali, aby czytać Słowo Boże na najbliższą nie­dzielę, rozważać je i komentować, dzielić się swo­imi spostrzeżeniami i pomagać innym w zro­zu­mieniu go.

Niecałe cztery miesiące później (po oświece­niu) Pallotti pisze prośbę o zatwierdzenie Dzie­ła: „Kilku rzymian – kapłanów oraz pobożnych ludzi świeckich – biorąc pod uwagę Boże przyka­zanie miłowania bliźniego jak siebie samego, […] doszło do przekonania, że nie będą zachowywać tegoż przykazania Bożego, jeśli w sposób dla nich dostępny nie będą się starać o wieczne zba­wienie swoich bliźnich. […] Wobec powyższego petenci postanowili połączyć się węzłem współ­zawo­dni­czącej miłości chrześcijańskiej, aby się starać o pomnażanie środków duchowych i mate­rial­nych, zmierzających do wspierania świętej wiary, pragnąc jednocześnie jak najprędzej oglądać chwilę, której z upragnieniem oczekują wszyscy dobrzy ludzie, a którą zapowiedział Jezus Chrystus – chwilę, w której nastanie jedna Owczarnia i jeden Pasterz” (św. Wincenty Pallotti, Wybór Pism, t. I, Warszawa-Poznań 1978, s. 36).

4 kwietnia 1835 r. kardynał Karol Odescal­chi, w odpowiedzi na list Pallottiego, zatwierdza i udziela „wszelkich błogosławieństw” Dziełu.

Droga do nieba

„Jego apostolstwo to apostolstwo świętości” – pisze o Pallottim Franciszek Amoroso (Świętość w użbie apostolstwa, Wybór pism, Warszawa 1995, s. 66). Faktycznie, aby zrozumieć jego życie, zrozumieć ideę, która przy­świecała Pallottiemu, trzeba wniknąć w sens po­wyższego zdania. Święty Wincenty wszystko, co ro­bił w swym życiu, czynił „ku nieskończonej chwa­le Boga, dla zniszczenia grzechu i dla zba­wienia dusz”.

Dla zbawienia dusz – Wincenty pragnął, aby każdy człowiek, stworzony na obraz i podo­bień­stwo Boga, odnowił w sobie ten obraz Bożej doskonałości, stał się święty i całkowicie zjed­noczony z Nim. Dostrzegł, że to niezwykłe powo­łanie do świętości jest drogą każdego człowieka, nie tylko chrześcijanina, ale wszystkich ludzi, tak­że tych, którzy jeszcze nie usłyszeli o Jezusie Chrystusie. Tych ostatnich trzeba doprowadzić do światła wiary i ukazać im jedyny cel człowieka ja­kim jest zjednoczenie się ze swoim Stwórcą. Win­centy pragnął, aby wszyscy ludzie zostali zbawie­ni.

6 stycznia 1850 r. uczestniczy już po raz ostatni w uroczystościach Epifanii, w tym dniu zapowiada swoją bliską śmierć. W ostatnim dniu Oktawy Epifanii, 13 stycznia, do kratek konfesjo­nału przychodzi człowiek, nie tylko w potrzebie duchowej, ale i materialnej. Pallotti zdejmuje swój płaszcz i okrywa zzięb­niętego petenta. Tego dnia ks. Wincenty Pallotti przeziębił się i ciężko zachorował na zapalenie opłucnej. Dziewięć dni później, 22 stycznia, przy­jął ostatnie sakramenty św.: wyspowiadał się, przyjął na­maszczenie chorych i Wiatyk. Tak za­opatrzony, w nocy, spokojnie odchodzi do Pana. Umiera w opinii świętości.

Tuż po jego śmierci prasa rzymska pisała: „Umarł Święty”, „Odszedł Apostoł Rzymu”, „Zmarł Ojciec ubogich”. A potem, w miarę upły­wu lat, świętość Pallottiego ukazuje coraz to nowe swoje oblicza. Już kilka lat po jego śmierci lu­dzie, upraszając jego wstawiennictwa, otrzymują liczne łaski. Dzięki jego orędownictwu zanotowa­no wiele cudów i uzdrowień.

Pallotti we współczesnym Kościele

Idea Pallottiego nie umarła razem z nim. Na po­czątku XX wieku papież Pius XII wzywał ludzi świeckich do czynnego angażowania się w życie Kościoła. Zakładając Akcję Katolicką, dał on za wzór Wincentego Pallottiego i nazwał go pre­kur­sorem Akcji Katolickiej.

Dokładnie w setną rocznicę jego narodzin dla nieba papież Pius XII ogłasza Sługę Bożego Wincentego Pallottiego błogosławionym i czyni go patronem Akcji Katolickiej.

Trzynaście lat później Jan XXIII zwołuje Sobór Watykański II. Idea Pallottiego o pow­szech­nym apostolstwie ludzi świeckich zo­stała w końcu podjęta i zaaprobowana przez Ko­ściół w czasie Vaticanum II, kiedy to Ojcowie Świętego Soboru uchwalają Dekret o apostol­stwie świeckich. Piszą w nim: „Obowiązek i prawo do apostolstwa otrzymują świeccy na mo­cy samego zjednoczenia swojego z Chrystusem-Głową. Wszczepieni bowiem przez chrzest w Cia­ło Mistyczne Chrystusa, utwierdzeni mocą Ducha Świętego przez bierzmowanie, są oni prze­znaczeni przez samego Pana do apostol­stwa” (Sobór Watykański II, Dekret o apo­stol­stwie świeckich, 3). Na­leży zauważyć ogromną wagę problemu laikatu w Kościele, skoro Ojcowie soborowi poświęcili temu zagadnieniu osobny dokument. Śmiało moż­na stwierdzić, że Wincenty Pallotti jest iskrą zapa­lającą Kościół nowym płomieniem.

W przeddzień Soboru papież Jan XXIII, dnia 20 stycznia 1963 r., wynosi na ołtarze i pole­ca czcić błogosławionego Wincentego Pallottiego ja­ko świętego w całym Kościele Powszechnym. Pa­pież podkreślał: „Na Świętego Wincentego pa­trzy dziś, radując się, cały Kościół; miastu zaś Rzymowi, przed wszystkimi innymi wypada go sławić, w Rzymie bowiem, ożywiony najgłębszą nadzieją, pracował on niezmordowanie, aby ci, którzy się katolickim mianem szczycą, uznawali swoją chrześcijańską godność i dochowywali wiary; aby ci, którzy odłączyli się od Kościoła katolickiego, powrócili do jednej Owczarni i słu­chali jednego Pasterza; aby tym, którzy nie zosta­li jeszcze oświeceni ewangelicznym światłem, wszechmo­gący Bóg pozwolił wrócić jak naj­szybciej do Chrystusowego prawa. […] Ażeby lepiej podołać niezliczonym wprost obowiązkom, gromadził wo­kół siebie […] nie tylko kapłanów, ale również świeckich mężów i niewiasty, tak że słusznie zo­stał nazwany zwiastunem i twórcą Ak­cji Katolickiej” (Dekret Apostolski przyznający bł. W. Pallottiemu cześć należną Świętym, 2, 3).

Testament

Wincenty Pallotti, leżąc na łożu śmierci, kieruje do swoich współbraci – także i do nas – takie sło­wa: „Umieram, ponieważ nie jestem godzien być w Zje­dnoczeniu Apostolstwa Katolickiego. Zjed­noczenie będzie się rozwijało i będzie błogosła­wione przez Boga. Wy to zobaczycie. A mówię to nie dlatego, że mam taką nadzieję, jestem tego pe­wien”.

 

ks. dr Przemysław Krakowczyk SAC