„Po waszemu jest cud, bo nie ma znaku z krwiaka! Pomogłaś nam, dzięki Ci”, „Proszę o pomyślne zdanie egzaminów i dalszą Twoją opiekę”, „Dostaliśmy eksmisje z mieszkania, ratuj! Zrozpaczeni”, „Mogę już przyjmować Pana do swego serca, mimo że tak bardzo pogmatwałam ścieżki swojego życia! Dziękuję!”. Wszystkie przytoczone zdania dotyczą jednej, wyjątkowej kobiety. Wielkiej czcicielki Męki Pańskiej, oddanej żarliwej modlitwie i osoby o wielkim sercu.
Urodzona w podkrakowskim Sieprawiu od dziecka pokochała Boga. Pragnęła Jego miłości. Ze wzajemnością, bo wielokrotnie Chrystus jej się ukazywał i dawał dowody, że nie poskąpi jej łaski. Za namową starszego rodzeństwa przybyła do Krakowa, znalazła zatrudnienie, zaczęła kupować modne stroje, które podkreślały jej wygląd zewnętrzny. Po śmierci ukochanej siostry zrozumiała, że liczy się inne piękno, to wewnętrzne. Koleżanki zwracając uwagę na przesadne dbanie o ubiór, słyszały od niej celną ripostę: „Tak ma wyglądać osoba, która zdobi łaska uświęcająca!”. Życie miała szare, monotonne, wypełnione cierpieniem. Pracowała jako służąca: pranie, sprzątanie, gotowanie, załatwianie sprawunków. Nic nie zdradzało na zewnątrz, co kryło jej serce.
Pewnego dnia idąc przez Kraków, spotkała cierpiącego człowieka, a za nim ujrzała Jezusa dźwigającego krzyż. Zapytała Chrystusa, dlaczego tak cierpi. W odpowiedzi Pan wyjaśnił jej, że człowiek, który idzie przed nim, nie chce przyjąć krzyża, który On mu dał. Natychmiast poprosiła, by Zbawiciel ofiarował go jej. Chciała mu ulżyć, a jednocześnie bardzo pragnęła współuczestniczyć w Jego męce…
„Hej patrzcie, znowu idzie do kościoła!”, „Udaje, wcale nie jest taka chora”, „Dziwaczka, Bóg ją pokarał chorobą za fałsz i obłudę!”. Takie słowa słyszała, będąc już bardzo chorą, idąc ulicą Radziwiłłowską w kierunku pobliskiego kościoła św. Mikołaja. Stwardnienie rozsiane, nowotwór żołądka, brak pracy. Normalny człowiek by się załamał, ale nie ona. Przecież mu obiecała, musi dotrzymać danego słowa. „Jeszcze jeden krok, i następny! Idę do Ciebie Jezu, bo tak Cię pragnę i kocham!” — może tak właśnie myślała?
Wielki Post dobiega końca. Czy dobrze go przeżyłem, odprawiając rekolekcje i uczestnicząc w nabożeństwach drogi krzyżowej i gorzkich żali? Nie wiem. Starałem się być jak najbliżej Jezusa, rozważając jego mękę i to, do czego był zdolny z miłości dla mnie. Czy potrafię przyjąć wszystko, tak jak ta błogosławiona kobieta: cierpienie, ból, upokorzenie?
Jezus cierpiał okrutnie, za mnie i za Ciebie. Wiesz czemu? Bo pragnął Twojego szczęścia ze sobą. Dzisiaj ponownie doświadcza upokorzenia w innych, a także od innych. Czy potrafię to zmienić w taki sposób, by był wreszcie uwielbiony i doceniony za to, co zrobił i ilu łask doświadczam od Niego?
Warto dzisiaj wziąć sobie do serca słowa bohaterki mojego tekstu i wcielić je w życie: „PRAGNĘ, ŻEBYŚ BYŁ TAK UWIELBIONY, JAK JESTEŚ WYNISZCZONY!”.
Napisała je przed śmiercią Aniela Salawa — błogosławiona.