Święta Wielkanocne kojarzą się (przynajmniej mnie) z częstą obecnością w kościele. Liturgie Triduum Paschalnego, adoracje przy ciemnicy, a potem grobie, dwa dni „świąteczne”, a wcześniej cotygodniowe drogi krzyżowe i gorzkie żale. Mówiąc krótko – jest wiele okazji, aby udać się do kościoła w tym okresie. Zadaję sobie jednak zasadnicze pytanie: czy o to ostatecznie chodzi w Zmartwychwstaniu?

Statystki religijności w Polsce są nieubłagane. Drastyczny spadek wskaźników dotyczących frekwencji przy niedzielnych nabożeństwach jest faktem. Nie będę przytaczać liczb, gdyż można je łatwo znaleźć w wielu opracowaniach. Chciałbym jednak postawić pytanie – czy to oznacza, że ludzie odchodzą od Boga czy od Kościoła?

Przy wielu spotkaniach i rozmowach ze znajomymi rówieśnikami (dwudziestoparolatkami), które dotyczą wiary, duchowości i pobożności lub jej braku, dostrzegam kilka istotnych kwestii. Pierwsza z nich jest taka, iż część z tych, którzy nie chcą mieć nic wspólnego z Kościołem katolickim (a jest to dominująca większość tego grona) są niewierzący. I nie chodzi tu o kwestie ogólnie pojętej duchowości, wiary w jakiegoś mniej lub bardziej nieokreślonego absoluta. Wielokrotnie słyszałem zdania: „To nie tak, że nie wierzę w Boga (Jezusa). To po prostu moja prywatna sprawa, którą sam/a przeżywam”, „Modlę się, ale robię to po swojemu”. Podobnych zdań, które padły można tu mnożyć.

Druga kwestia to powody odejścia i odcięcia się od statusu „katolika/katoliczki”. Nie dominują tu wbrew pozorom takie motywacje jak zgorszenie kryzysami związanymi z wykorzystywaniami seksualnymi i ich tuszowaniem czy sprzedawanie się politykom za różne korzyści. One są oczywiście obecne. Odpowiedzi dotyczyły jednak najczęściej braku zrozumienia kościelnych zasad oraz przekonanie o ich oderwaniu od rzeczywistości. Młodzi ludzie nie rozumieją szczególnie tych, które dotyczą ich sfery prywatnej, a jednocześnie nie wyrządzają nikomu krzywdy. Są to między innymi kwestie antykoncepcji, mieszkania ze sobą przed ślubem oraz obowiązku uczęszczania na niedzielne Msze oraz w święta nakazane* pod karą grzechu ciężkiego.

I w końcu trzecia rzecz, która uderza w najgłębszą wrażliwość osób młodych (również moją) – stosunek do osób, które chcą żyć inaczej. W tym gronie z pewnością znajdą się między innymi zarówno osoby LGBT+ oraz niewierzący, jak i chrześcijanie targani różnymi wątpliwościami, a którzy inaczej patrzą na kwestie związane z praktykowaniem swojej wiary. Nierzadko zamiast uważnego wsłuchania się w ich problemy, otrzymują coś zupełnie przeciwnego – osąd pozbawiony troski i otwartości.

Z tych punktów wyłania się wniosek – młodzi odchodzą z Kościoła, w którym nie znajdują Jezusa. Niekoniecznie stają się osobami niewierzącymi. Mają „swoje sprawy z Panem Bogiem”, jak to usłyszałem od jednej kobiety. I trudno się temu dziwić…

Zdaję sobie sprawę, że ten temat jest aktualny nie tylko w święta Wielkiej Nocy. Ale mam przekonanie, że jest to idealna okazja do wyjścia z grobów swoich niechęci, uprzedzeń i zamknięć. Nie udawajmy, że w miejscach gdzie aż kipi pobożnością, a gdzie jednocześnie trudno o zrozumienie, akceptację i zwyczajne akty ludzkiej dobroci chodzi o żywego Chrystusa.

Gdy trudno go znaleźć w kościele, gdzie więc Go szukać? „Gdzie miłość wzajemna i dobroć, tam znajdziesz Boga żywego” – śpiewamy. Żywego, czyli Zmartwychwstałego. W takiego Chrystusa, obecnego w aktach codziennej miłości, wierzę.

* Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 2181: „Eucharystia niedzielna uzasadnia i potwierdza całe działanie chrześcijańskie. Dlatego wierni są zobowiązani do uczestniczenia w Eucharystii w dni nakazane, chyba że są usprawiedliwieni dla ważnego powodu (np. choroba, pielęgnacja niemowląt) lub też otrzymali dyspensę od ich własnego pasterza. Ci, którzy dobrowolnie zaniedbują ten obowiązek, popełniają grzech ciężki.”

Kacper Mojsa – redaktor Radia Pallotti FM i współtwórca podcastu W Ferworze Dialogu. Zaczytany w duchowości absolwent ekonomii i student dziennikarstwa. Poza tym pasjonat tenisa i piłki nożnej.