[źródło zdjęcia na grafice: archiwum Marka Popiełuszki/FOTONOVA]
„(…) ksiądz Jerzy. On jest patronem naszej obecności w Europie za ocenę ofiary z życia, tak jak Chrystus. Tak jak Chrystus, jak Chrystus ma prawo obywatelstwa w świecie, ma prawo obywatelstwa w Europie, dlatego że dał swoje życie za nas wszystkich”.
To chyba najlepsza opinia o człowieku, dla którego Bóg, Ojczyzna i wartość prawdy była wszystkim. Ba, nawet nie bał się za to oddać swojego życia. Niepozorny chłopak z Podlasia, którego pobyt w wojsku w jakimś sensie „przygotował” na posługę, którą miał podjąć, a której zwieńczeniem stało się męczeństwo. Inwigilowany, prześladowany, niesłusznie oskarżony. Na sam koniec okrutnie umęczony. Pisząc swoją pracę magisterską i przeglądając zdjęcia z sekcji zwłok w archiwum IPN, miałem wrażenie, że namacalnie dotykam kogoś niezwykłego. W pamięci przewijał mi się wtedy cytat z Księgi Izajasza, mówiący o „Baranku prowadzonym na rzeź”.
Moja przyjaźń z księdzem Popiełuszką zaczęła się już we wczesnym dzieciństwie, kiedy znalazłem zdjęcie kapłana z podpisem 19 października ‘84 r. – tyle tylko, że w miejscu jedynki był znak krzyża. Potem był słynny film w kinie z Adamem Woronowiczem w roli głównej, beatyfikacja. Przyszedł moment wyboru patrona do bierzmowania. Rodzice nie zgodzili się na Jerzego Popiełuszkę. Powód? „Za dużo już w życiu przeszedłeś, żeby brać sobie męczennika na patrona!”. Temat kapłana zszedł na dalszy plan. Do czasu.
Pisząc pracę magisterską od początku wiedziałem, o kim ona będzie – oczywiście, że o księdzu Jerzym. Zastanawiałem się jak pozyskać cenne materiały, trwała bowiem pandemia. I tu bohater mojej pracy sam przyszedł mi z pomocą. Nie skończyło się na niej tylko przy magisterce. Przeżywając bardzo trudne chwile spowodowane brakiem znalezienia zatrudnienia, zwróciłem się o pomoc właśnie do niego. A on odpowiedział, przychodząc do mnie osobiście. We śnie. Temat tej rozmowy pozostanie na zawsze między mną a nim. Nie zliczę ile razy pomógł mi, kiedy go prosiłem o wstawiennictwo. Zresztą nie tylko ja – rzesza ludzi, modląca przy sarkofagu w żoliborskim sanktuarium z kraju i zagranicy doświadcza na sobie dobroci i wszechmocy Boga za przyczyną zwyczajnego, chorowitego kapłana, który wcielił w życie nauczanie gigantów: Jana Pawła II i Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Nie potrzebował stawiać im pomniki, wcielał w życie to, czym oni żyli. Tymczasem dzisiaj ludzkość zgubiła podstawowe wartości, jakimi są: Bóg, prawda, dobro, piękno. Liczy się co innego.
Kiedy staniesz przy sarkofagu na Żoliborzu, poproś kapłana — obrońcę Ojczyzny i jej praw o to, byś żył prawdą. Byś – tak jak on mówił – umiał: „wypowiadać prawdę, gdy inni milczą. Wyrażać miłość i szacunek, gdy inni sieją nienawiść. Zamilknąć, gdy inni mówią. Modlić się, gdy inni przeklinają. Pomóc, gdy inni nie chcą tego czynić. Przebaczać, gdy inni nie potrafią. Cieszyć się życiem, gdy inni je lekceważą.”
To testament księdza Jerzego, mojego świętego.