Śmierć papieża Franciszka zamknęła jeden z najbardziej przełomowych, ale i najbardziej niezrozumianych pontyfikatów w dziejach Kościoła. Człowiek, który przyszedł „z końca świata”, otworzył Kościół na kwestie dotąd marginalizowane: klimat, ubóstwo, imigrację, wykluczenie, prawa mniejszości. I choć wielu go za to atakowało, to po jego śmierci ci sami ludzie nagle zaczęli mówić o jego „wielkości”, „duchowości” i „odwadze”. To pokazuje ogromną obłudę i powierzchowność reakcji, które bardziej przypominają rytuał żałobny niż prawdziwe zrozumienie misji papieża.
Papież Franciszek był jednym z nielicznych przywódców religijnych, którzy potrafili mówić do świata takim, jaki on jest, nie takim, jaki powinien być według dogmatu. Mówił językiem współczucia, słuchał ludzi na marginesie Kościoła, apelował o empatię zamiast moralizowania. Jednak za tę postawę był regularnie krytykowany – przez media prawicowe, przez konserwatywnych duchownych, przez niektóre wspólnoty katolickie, które oczekiwały, że papież będzie strażnikiem zasad, a nie świadkiem miłości.
Zarzucano mu, że „rozmywa doktrynę”, że „zbyt się otwiera”, że „sprzyja relatywizmowi”. A on po prostu był wierny Ewangelii. Tyle że nie tej z „ambony” – ale tej z drogi, z rozmowy z grzesznikiem, z dotyku trędowatego, z płaczu nad Jerozolimą.
Po jego śmierci nastąpiło zjawisko typowe dla Kościoła i społeczeństwa: ci, którzy go nie rozumieli lub wręcz atakowali, nagle zaczęli mówić o nim jak o proroku. Konserwatywne media, które miesiąc wcześniej pisały o „kryzysie Franciszka”, teraz nazywają go „ojcem miłosierdzia”. Biskupi, którzy sabotowali jego reformy, odprawiają uroczyste msze dziękczynne. To nie tylko hipokryzja – to dramatyczne nieporozumienie, które pokazuje, jak głęboko nie zrozumiano tego, co naprawdę chciał zmienić.
Niektórzy traktowali jego pontyfikat jako „dziwny epizod” w historii papiestwa – coś, co minie. Dziś chcą go uhonorować, ale w sposób wygodny – przemilczając te momenty, które dla nich były niewygodne: jego słowa o migrantach, apel o rozbrojenie nuklearne, wsparcie dla kobiet, potępienie klimatycznego egoizmu czy otwartość wobec osób LGBT+.
Media – zarówno katolickie, jak i świeckie – w większości stworzyły po śmierci Franciszka obraz papieża uśmiechniętego, pokornego, ale bez zbyt wielu konkretów. To obraz bezpieczny, pozbawiony ostrych krawędzi. Zabrakło odwagi, by powiedzieć: to był papież, który się nie bał i który wielu z nas celowo nie chciał słuchać.
Był człowiekiem z krwi i kości, popełniał błędy, ale jego przesłanie było jednoznaczne: miłosierdzie jest ważniejsze niż prawo, słuchanie ważniejsze niż potępianie, Ewangelia ważniejsza niż ideologia.
Jeśli naprawdę chcemy uczcić jego pamięć, nie wystarczy pisać pięknych nekrologów. Trzeba wrócić do tego, co mówił i zapytać się: czy my go naprawdę słuchaliśmy?
PS. Mam wrażenie, że nie…
Filip Wojtusik – Absolwent studiów na kierunku Historia Europy Wschodniej, a obecnie kontynuuje naukę na studiach magisterskich na Papieskim Uniwersytecie im. Jana Pawła II. W wolnym czasie uwielbia gotować i podróżować.
“Historia jest świadkiem czasów, światłem prawdy, życiem pamięci, nauczycielką życia.” — Cyceron.