Ten jest tekst inspirowany Bożym Miłosierdziem, bo piszę go z krakowskich Łagiewnik po wieczornym Apelu Jasnogórskim. Niewielka grupka pielgrzymów z zagranicy – może z Filipin (ponoć w tym azjatyckim kraju bardzo rozwinął się kult Bożego Miłosierdzia) – modlą się odmawiając różaniec po angielsku. Moją uwagę zwróciło ich zaangażowanie w modlitwę. Nie była ona głośna, ale na twarzach było widać duże skupienie, część osób popłakała się.
Pomyślałam sobie wtedy, że też chciałabym się tak móc skupić na modlitwie, by jak najwięcej z niej wynieść (i nie mam tu na myśli obrazków Jezusa Miłosiernego, które są na każdym kroku). Wróciłam do pokoju hotelowego mając przed oczami tych płaczących ludzi z drugiego końca świata. Sama mam ogromny sentyment do wszystkiego, co jest związane z tematem Bożego Miłosierdzia, ale reakcja tych ludzi dała mi do myślenia. Oni to przeżywają, nie udają. Nie modlą się, bo muszą – im zależy. Są w łączności z Jezusem.
Jezus obiecał uczniom w Ewangelii, że kto trwa w Nim, w tym trwa On sam. Jeśli będziemy w Nim trwać, przyniesiemy owoc jak latorośl połączona z krzewem winnym.
W miejscu gdzie jestem nawet sieć Wi-Fi nazywa się ,,Miłosierdzie’’ – połączyłam się z tą siecią i działa bardzo dobrze. Oby nasze połączenie z Miłosiernym Jezusem działało tak dobrze jak ta sieć Wi-Fi.