Ostatnie wydarzenia w Oleśnicy wyraźnie pokazały dwie rzeczy. Po pierwsze – mainstreamowe media nagłaśniają arbitralnie dobrane tematy, które mają dzielić ludzi, ale nie w sposób jawny. Po drugie – Istnieje i narasta na sile tzw. niemy krzyk, którego przesłanie mówi właśnie o Pasji człowieka.
W czasach, w których polska demografia, mówiąc delikatnie, nie przysparza optymizmu, a system emerytalny sypie się na naszych oczach, mogłoby się zdawać, że temat aborcji jest powoływany praktycznie wyłącznie ze względu na chęć dzielenia społeczeństwa. Jako obywatele podzieliliśmy się na dwie roboczo (i często mylnie) nazywane frakcje: pro-life (za życiem) i pro-choice (za wyborem). Dodatkowo w sprawach aborcji narosło wiele społecznych mitów, jakoby mężczyźni byli w mniejszym stopniu uprawnieni do uczestnictwa w debacie nad aborcją, bowiem nie są zdolni do realizacji funkcji jaką realizują kobiety (te same środowiska, twierdzą, że biologiczny mężczyzna jednak może urodzić dziecko). Założenie to, bardzo często akcentowane przez skrajnie feministyczne środowiska ma swoje źródło w egoizmie. Owy egoizm, przejawia się w założeniu, że debata o aborcji wymaga uwzględnienia wyłącznie perspektywy kobiety jako nosicielki życia. Potencjalne, choć de facto – realne – życie, rozwijające się w łonie matki, jest traktowane jako struktura patologiczna stanowiąca rolę intruza w organizmie matki, którego pochodzenie jest tak samo tajemnicze jak pochodzenie różnorakich nowotworów. Problem w tym, że ludzie od starożytności znają drogę kontroli potomstwa i zdają sobie sprawę z warunków jakie muszą być spełnione, aby mogło dojść do zapłodnienia a w konsekwencji, wyodrębnienia i rozwoju zarodka życia ludzkiego.
Niemniej współczesnej debacie nt. aborcji to umknęło i próbujemy po raz kolejny zdefiniować początek życia ludzkiego. Wszystko w myśl przesiąkającego współczesną aksjologię społeczną relatywizmu. Argumentacja, że za początek życia przyjmuje się pierwszy podział komórkowy (a więc w swojej istocie proces determinujący odrębność danego organizmu) dziś ruchów pro-choice nie przekonuje, a środowiska te argumentują, że pełną niezależność i autonomię ludzki płód uzyskuje wtedy, gdy znajduje się poza organizmem matki.
W takiej perspektywie widzimy, że przypadek małego Felka nie jest odosobniony, a nawet niektórzy lekarze zdają się pomijać istotę punktu granicznego pomiędzy strukturą biologiczną a godnością życia ludzkiego.
Mały Felek, przeżył swoją Pasję poprzez niezwykle bolesną śmierć. Nie było mu dane poznać innych ludzi czy pojąć głębię miłości do drugiego człowieka, bowiem nawet człowiek, który nosił go pod sercem zwątpił w cel jego egzystencji. Mały Felek najpewniej w pełni możliwości odbierał świat za pomocą zmysłów. Być może słyszał już różnoraką gamę dźwięków, widział światła i poznawał dotykiem swoje otoczenie. A dlaczego bolesną? Zastrzyk skierowany prosto w komorę serca z chlorku potasu nie różni się w swoich konsekwencjach niczym od obozowego zastrzyku śmierci z fenolu rodem z Auschwitz. Chlorek sodu niezwykle intensywnie odwadnia i drażni komórki oraz naczynia krwionośne. Odczuwa się wtedy niezwykle intensywne uczucie palenia wszędzie tam, gdzie płynie krew. Zanim dojdzie do asystorii organizm próbuje się ratować, tętno wzrasta, ból staje się jeszcze intensywny. Włócznia żołnierza zamieniła się w lekarską strzykawkę a mały Felek nie miał na tyle szans, aby wypowiedzieć choć jedno słowo w agonii.
I tu ot paradoks, bowiem bezmyślna zabawa z ludzkim życiem staje się powodem do dumy niektórych lekarek i lekarzy. Stają się oni bohaterami w swoich środowiskach, że bazując na nieistniejących w prawie wytycznych, pozbawili życia kolejnych, młodych obywateli. W zeszłym roku było to 161 osób.
Franciszek Cwalina – absolwent reżyserii dźwięku na wydziale fizyki UAM w Poznaniu oraz magister Kognitywistyki na wydziale filozofii UJ w Krakowie. Kocha muzykę, Kraków i jego historię. W wolnym czasie zgłębia kuchnię starokrakowską i galicyjską.