Jest późne popołudnie gdzieś pomiędzy poniedziałkiem i niedzielą. Tata nakrywa stół białym obrusem, mama po całym dniu krzątania się w kuchni ubrała odświętny strój i właśnie zapala świece. Tobie w udziale przypadło uruchomienie składanki świątecznych utworów, które zdają się otulać każdy kąt Waszego mieszkania. Atmosfera? Iście magiczna, bo to właśnie Wigilia – jedyny taki dzień, kiedy nikomu nie przeszkadza aromat smażonego karpia, mieszający się z zapachem słodkiego sernika, barszcz czerwony smakuje jakoś inaczej, a żołądek zyskuje nowe, magiczne umiejętności poszerzania swojego obwodu do granic wytrzymałości. Co ważne, wszystko to na tle wartościowych rozmów z bliskimi, poruszających tematy ogólne, społeczne, bądź zwyczajnie istotne dla zebranych. W tym momencie nieświadomie zostałeś zaznajomiony z przykładem definiującym coraz powszechniejsze zjawisko romantyzowania życia, więc spokojnie – Boże Narodzenie tak kolorowo wygląda jedynie w filmach, a z naszymi rodzinami jest wszystko w porządku.
Przenieśmy się do mojego rodzinnego domu. Pod koniec ubiegłorocznej kolacji jeden z gości skierował swą dłoń w kierunku patery pełnej przepysznych ciast. Z pozoru całkiem normalna sprawa, jeśli masz ochotę na deser, to po niego sięgasz. Jednak zdarzenie to nie umknęło uwadze ciotki, która swoim komentarzem zza stołu sprawiła, że przybyli wyglądali, jakby momentalnie poczuli w gardle cały tuzin spożytych tego dnia potraw. Kobieta podzieliła się z zebranymi nowiną, że od tygodnia jest na diecie. Podstawą jej nowego systemu żywienia są warzywa i nieduże ilości owoców o niskiej zawartości cukru. Jakby tego było mało, wyeliminowała ona ze swojego jadłospisu słodycze w każdej możliwej postaci, nie je też ziemniaków, bo strasznie tuczą, a jakość sklepowego pieczywa nie pozwoliłaby przełknąć jej nawet kromki.
W tamtej chwili miałam wrażenie, że moje ciśnienie osiągnęło stan zagrażający racjonalnemu działaniu, ale nie ma się czemu dziwić. Zastanówcie się jakie myśli pojawiłyby się w głowie zakompleksionego nastolatka po usłyszeniu tej jakże merytorycznej mowy?
Skoro ciocia ma na tyle silną wolę, to ja też mogę to zrobić…
Udowodnię jej, że ja także potrafię coś w sobie zmienić…
Kiedy zobaczy mnie za rok, będzie bardzo dumna…
I tu należałoby postawić kropkę, bo nie muszę chyba pisać, jak ta historia mogła potoczyć się dalej. Na szczęście tym razem kryzys został zażegnany i temat udało się zagłuszyć jakimś bezsensownym wątkiem o wzroście cen marchewki, ale bliżej nam do ludzi niż królików, więc temat tych chrupiących smakołyków nie zawsze zagwarantuje zamknięcie pyszczków co po niektórym istotom.
Głosu kompleksów nie zagłuszy żadne wtrącenie o ogórku czy pomidorze i wie to każdy, kto kiedykolwiek zmagał się z tym nierównym przeciwnikiem. Człowiek, który nie akceptuje swojego ciała, czuje się trochę tak, jakby ktoś schwytał go w sieć, bo z jednej strony chciałaby żyć tak jak pozostali, poczuć wreszcie wolność umysłu, ale nie może.
Niepewność, lęk, wycofanie społeczne, samotność, depresja, potem diagnoza, okres rekonwalescencji, aż wreszcie powrót do pozornie normalnego życia. Dlaczego pozornie? Raz nadszarpniętego poczucia własnej wartości nie da się tak łatwo odbudować. Oczywiście można przejść wiele terapii, korzystać z regularnego wsparcia specjalistów, ale to jest rozwiązanie tylko czasowe. Wystarczy kolejne spotkanie przy stole bądź krzywdząca uwaga ze strony rówieśników, aby świeżo zasiane ziarno krytycznego patrzenie na samych siebie ukorzeniło się naprawdę mocno. Najgorszy jest fakt, że wraz z każdym tego typu komentarzem słabnie nasza umiejętność wyplewiania z pamięci negatywnych komentarzy, co w perspektywie dalszego życia może przynieść fatalne żniwa.
Pomyśleć, że wszystko zaczęło się od kawałka makowca…
Weronika Karteczka – Przyszła dziennikarka, której muzyka towarzyszy już od najmłodszych lat – kiedyś gra na gitarze i wokal, obecnie woli przysłuchiwać się temu z boku. Prywatnie pasjonatka sportu w każdej postaci, można by stwierdzić, że natura to jej drugie imię.