Omawiając Hymn o kenozie Chrystusa (Flp 2, 1-11), a więc o hańbie, zwrócę uwagę na Jego Bożą postać — na fakt, że Chrystus jest na równi z Bogiem. Jednocześnie przyjrzymy się wspólnie temu wielkiemu kontrastowi, jakim jest Jego ogołocenie. Kontrastowi, bo jak to możliwe, że Chrystus, który jest równy Bogu, może być jednocześnie tak poniżony, odarty z godności i należnej Mu chwały? Paradoks? Może paranoja? Zmyślona historyjka? A może raczej wzór dla Filipian do naśladowania pokory?
Chrystus – drugi Adam. Z tą istotną różnicą jednak, że nieusiłujący zdobyć stanu równego Bogu ani niestarający się tego stanu, jako już posiadanego, zachować.
W Hymnie o kenozie spotykamy się z pewnym niesamowicie spójnym następstwem (przeniknięciem). Bo to właśnie Chrystus jest nader aktywny, o czym świadczą zastosowane czasowniki: hyparchon (istniejąc), einai (być), hegesato (skorzystał). Arcyprominentnym punktem jest tu Bóg, który Chrystusa czyni przedmiotem Swojego działania, zaś codą (termin muzyczny określający zakończenie) jest konsubstancjalność wyrażona w wyznaniu: Jezus Chrystus jest Panem… Panem, w życiu którego odegra się prawdziwy dramat – dramat uniżenia.
Jednak po głębszej analizie, po doprecyzowaniu pojęć śmiało można powiedzieć, że to uniżenie nie jest wcale dramatem. To raczej (uwaga!) C H W A Ł A. Tak jest… brzmi to co najmniej irracjonalnie, bo jak można w ogóle mówić o chwale, w obliczu takiego dramatu jakim jest śmierć? Patrząc po ludzku, w wymiarze prymitywnym, nie transcendentnym, to i owszem – to zwykła haniebna śmierć. Jednak my patrzymy oczyma wiary; przez szkła miłości oprawione nadzieją, wszak mamy tu do czynienia z terminem doksa, a więc chwała – ta sama chwała, którą posiada Jahwe.
Pojawia się jeszcze jeden „absurd”. Mianowicie pewna relacja: pan – niewolnik. Otóż, mówiąc o Chrystusowym ogołoceniu, należy podkreślić Jego dobrowolne oddanie się w niewolę, przyjęcie absolutnej zależności i podporządkowania (morfe(i) doulou). Chciałbym, by w tym momencie wybrzmiało to pytanie: Po co to wszystko? Przecież Chrystus należną chwałę i godność już posiadał, wszak istniał przecież w postaci Bożej i był Bogu równy. Skoro tak, to może należy spojrzeć przeciwnie? Może Chrystus tę równość chciał poświęcić w ten sposób dla innych? Tylko… czemu aż do śmierci? Może dlatego, że – jak czytamy w Rz 15, 3 – „Przecież i Chrystus nie szukał tego, co było dogodne dla Niego”. Zatem mieliśmy do czynienia z niesamowitym uniżeniem Chrystusa; uniżeniem aż po śmierć na krzyżu. To uniżenie posłużyło do wyrażenia czegoś wyjątkowego, niesłychanego, czegoś co dziś nazwalibyśmy szaleństwem, wręcz głupstwem. Pokazało, że całkowity dar z siebie, ofiara i posłuszeństwo Ojcu, zaprowadziły Chrystusa do Jego wywyższenia. Dzięki temu otrzymał On od Ojca pełnię władzy i razem odbierają należne sobie uwielbienie od całego stworzenia. Kenoza, a więc ogołocenie, każe nam traktować Chrystusa na równi z Ojcem. Pokazuje, że Chrystus nie jest jakimś drugorzędnym bóstwem. Jego uniżenie przede wszystkim uczy nas pokory. I na koniec pytanie, które powinno nasunąć się raczej samo – potrafię, mając jakąkolwiek władzę, po prostu się uniżyć?
Bartłomiej Kasprzyk – reporter w TVP. Ambiwertyk, meloman. Czasem lubi pogotować, częściej coś zagrać (np. na pianinie). Aktywny fizycznie, mniej społecznie.